Turner Prize 2001

Turner Prize jest nagrodą przyznawaną młodym angielskim artystom od roku
1984 i wiąże się ze sporą sumą pieniędzy oraz rozgłosem, który nadają jej
media. Konkurs organizuje Tate Modern (dawniej Tate Gallery) wyłaniając
kilku najważniejszych ich zdaniem artystów angielskich mijającego roku i
organizując im wystawy w prestiżowej galerii. Wystawę pod hasłem "Osądź sam"
można oglądać przez kilka miesięcy przed ogłoszeniem wyników konkursu, a jej
atmosfera jest umiejętnie podgrzewana hasłami elitarności oraz rywalizacji.
Poza tym najgłośniej w kontekście Turner Prize było w tym roku o Madonnie,
która to miała wręczać statuetkę (i kopertę) zwycięzcy... W tym roku
nominowano czterech młodych artystów, a medialny szum zmusił mnie do
obejrzenia ich konkursowych produkcji.

Ruchard Billingham zasłynął kilka lat temu albumem fotografii
przedstawiających członków własnej, zdegenerowanej rodziny. W tym roku
przedstawił dwie krótkie prace video kontynuujące wcześniejsze tematy oraz
kilka fotografii, którym nie ma sensu poświęcać miejsca ze względu na ich
wtórność i nijakość.

W kolejnej sali Martin Creed, młody minimalista, znany z wystawiania
zmiętych w kule kartek papieru przestawił pracę "Światło się zapala i
gaśnie". Tak więc lampy oświetlające salę Tate Britain gasły i zapalały się.
Nie wiem czy to ważne, ale dodam, że robiły to w równych ostępach czasu. Po
dziesiątym zapaleniu świateł szybko odszukałem drzwi do kolejnej sali, w
której swoją pracę prezentował Mike Nelson.

Mike zajmuje się instalacjami, a właściwie przekształcaniem pomieszczeń
galerii w zupełnie nowe miejsca, pełne maleńkich pokoi i wąskich korytaży. W
Tate wybudował replikę swojego magazynu, w którym trzyma przedmioty
wykorzystywane w swoich instalacjach - krzesła, deski, stare automaty do
gier. Instalacja wprawiła mnie w zaskakujący, klaustrofobiczny klimat
wzmożony uczuciem nostalgii, którą powodował zapach przypominający mi
magazyny poznańskiej Galerii Miejskiej Arsenał.

Ostatnim artystą nominowanym w tym roku jest czarnoskóry Issac Julien,
filmowiec realizujący kilkuekranowe projekcje. W Tate przedstawił dwa
projekty. Trzyekranowy, sympatyczny film utrzymany w estetyce amerykańskich
filmów drogi, Lyncha i Wendersa eksplorował temat homoseksualnego pożądania.
Drugi, dwuekranowy projekt utrzymany był w surrealistycznej, barokowej
konwencji. Filmy Juliena są nieco przeestetyzowane i mam wrażenie iż
zredukowane do jednego ekranu mogłyby zostać z powodzeniem wyemitowane w
poniedziałkowej serii krótkometrażówek na Channel 4.

Cóż, przedstawione prace pozostawiły mnie w lekkim zakłopotaniu, a
przypadkowa wizyta w sali obok, wypełnionej nieco starszymi pracami innego
Anglika, Francisa Bacona, tylko mnie w nim utwierdziła. W kontekście prac
obejrzanych przeze mnie w ostatnich miesiącach w Londynie ten wybór wydał
się nieco zaskakujący. Operująca podobnymi mediami wystawa Douga Aitkena w
Serpentine Gallery przebija zdecydowanie prace prezentowane w Tate Britain,
ale Aitken jest Amerykaninem a temat angielskiego kompleksu Ameryki jest
tutaj tabu, więc milczę.

P.S.

Nagrodę dostał Martin Creed za swoje światła. Jak uzasadniali jego
zwolennicy, praca przedstawia piękno świata w genialny, prosty sposób. Co
więcej pracę nagrodzoną Turner Prize 2001 może obejrzeć sobie każdy,
mieszkający w prowincjonalnej Europie Polak. Wystarczy podejść do włącznika
światła. Zapalać je i gasić. W równomiernych odstępach.

Łukasz Knasiecki