Esej Alicji

Ten esej o nas napisała na początku lutego Alicja na zaliczenie do szkoły. Ha.
Alicja miała u nas wystawę.

 

Kisielice.

Sobota, godzina trzynasta, siedzę na niebieskiej kanapie i piję herbatę z nadtłuczonego kubka w miejscu, które jest moim drugim domem" - w Kisielicach.

"Kisielice" to klub i galeria mieszczący się przy ulicy Taczaka 20 w Poznaniu. Bułgar, mój szkolny kolega przyszedł z piłą elektryczną porąbać kloce drewna do kominka. Michał, jeden z założycieli klubu, pomaga. Kozak i Romek gdzieś wyszli, ale mają zaraz wrócić. Oni również przyczynili się do powstania tego miejsca. Czekam, aż chłopaki będą mieli chwilę czasu, żeby ze mną porozmawiać o powstawaniu "Kisielic". Czekając rozglądam się dookoła i analizuję wnętrze. Klub mieści się w piwnicy, z ulicy prowadzą do niego drewniane drzwi w charakterystycznej oprawie. Trudno to opisać, coś jakby nisza z małym zadaszeniem obramiona dwoma półkolistymi występami muru. Na drzwiach mała zielona tabliczka "Kisielice", często plakat informujący o wystawie bądĽ filmie. Specyficzne skrzypnięcie drzwi, kilka kroków po schodach w dół i już jesteśmy w korytarzu. Korytarz jest popielaty, pomalowany przez Romka według grafik grupy The Residents. Naprzeciw drzwi wejściowych znajdują się dwie ubikacje: jedna czerwono-szara z czarno-białą szachownicą podłogi, druga - brzydsza, niebiesko-beżowa. Tą bym całą przemalowała. W jednej i drugiej są wąskie lustra: w "czerwonej" - pionowe, w "niebieskiej" - poziome, to ostatnie jak dla mnie powieszono za wysoko. Widzę tylko moje oczy i czuprynę. Na szczęście niedługo toalety mają zostać podzielone na męską i żeńską, wnioskuję więc, że "niebieska" będzie męska.

Papier, mydło, ręczniki do rąk... zawsze są. W drzwiach świeżo wymienione srebrne klamki. Na zewnątrz, ze ściany z ubikacjami patrzy na nas schematycznie namalowana wielka gęba. Poza tym w korytarzu obraz na ścianie, bele drewna dziś pocięte przez Bułgara też tu sobie znalazły miejsce. Na podłodze, tak jak w całym klubie, duże kwadratowe kafle koloru czerwonej cegły. Oświetlenie znajduje się tuż nad podłogą, w ten sam sposób oświetlone są również schody.

Skręcam w prawo i jestem w samej klubo-galerii. Zasadniczo klub jest podzielony na dwie sale. Jedna jest bardziej intymna, przytulankowa, kameralna. Dominuje tu oliwkowa zieleń położona zarówno na ścianach, jak i na suficie. Dwie ściany pomalowano w proste, pionowe paski o różnej szerokości, biegnące od podłogi do sufitu. Przeważają różne gradacje oliwkowej zielenie, granat, między nimi wąskie pomarańczowe pasma rozweselają dyskretnie, ale skutecznie. Mocnym akcentem kolorystycznym jest tutaj pomarańczowa nisza wydrążona w krótszej z owych dwóch pasiastych ścian. Szerokości drzwi, zamknięta łukiem, podświetlona jednym, niedużym halogenem stanowi fantastyczne miejsce do wyeksponowania jednej lub dwóch niedużych prac. Zawieszone w niej obrazy świecą cudownie. Pozostałe ściany utrzymane są w ciemnej, zgaszonej zieleni, tylko za samym barem znowu pojawiają się pomarańczowe paski, tym razem krótkie i poziome. Znajdują się tu również dwie wysoko zawieszone półki (przypominające parapety) w kolorze granatowym. Na nich butelki z alkoholami rozświetlanymi przez halogen i namalowane na ścianie dwa pomarańczowe kwadraty. Pod półkami wisi drewniana firmowa szafka z papierosami Lucky Strike - jedyny z elementów za barem, który mi się nie podoba, ale musi być, to kwestia umowy. Trudno, udaję, że go nie widzę. Obok zdjęcie - widokówka z Australii, prezent od Zaworka. Oczywiście plakaty grupy The Residents oprawione w ramki (Łukasz, główny inwestor "Kisielic" jest ich fanem) oraz stare zdjęcie L. Pietrowicza z 1914 roku "Pozdrowienia z Dopiewa - Oberża Adam Knasiecki". Adam Knasiecki to pradziadek Łukasza, ach te nieśmiertelne geny! Wysoko w kącie za barem schowała się wieża, naprzeciw niej na ścianie karteczka z cyklu "co trzeba załatwić". Na barze słomki w szklance, tacka z kartami członka klubu.

W tej sali można usiąść na wygodnych, niebieskich kanapach, przy których stoją zielone, niskie drewniane stoły. Oprócz kanap do siedzenia są jeszcze czarne rozkładane krzesła. Praktyczne, bo można je złożyć i schować, ale cholernie niewygodne: po półgodzinnym siedzeniu pupy są w paski... cóż dzięki temu pasują do knajpy. Można też usiąść przy barze na niebieskich drewnianych stołkach barowych. Miły nastrój wprowadza stojący świecznik, zawsze są w nim świece, zawsze zapalone.

Ważnym, choć prawie nie zauważalnym elementem wnętrza są listwy służące do wieszania prac, tu w kolorze granatowym. Teraz wiszą na nich obrazy. Montaż wystaw to robota Kozaka i Romka, na stałe zatrudnionych w galerii miejskiej "Arsenał", więc już z doświadczeniem.

Oświetlenie to halogeny wbudowane w granatowy ustęp muru ("gzyms") pod sufitem, dodatkowo na ścianach ciemnobłękitne pasiaste kinkiety. Trzecie Ľródło oświetlenia to wysoko umieszczone luksfery, jedyne Ľródło światła dziennego. W nich wentylator - wentylacja zapewniona. Pod nimi głęboka wnęka, we wnęce dwa motki wełny, obrazy Romana, kolumna od wieży, stare, szklane syfony, walizka z płytami Kozaka. W przyszłości będzie tu akwarium.

Co mogę zarzucić Kisieliczanom, to na pewno to, że halogeny często się przepalają i trzeba je często wymieniać. Oni o tym nie pamiętają, dlatego niektóre prace nie są oświetlone. To niedopatrzenie ciągnie się czasem tygodniami. Liczę jednak, że się poprawią. W przyszłości planowane jest umieszczenie światła na suficie, które będzie padało bezpośrednio na wystawiane dzieła. Są to jednak odległe plany. Miejsce jest ciągle świeże, jest styczeń a otwarcie było w grudniu, toż to prawie noworodek. Dajmy im jeszcze trochę czasu.

Czasami jest mi tu zimno, gdyż to piwnica i chłód ciągnie od podłogi. Włączamy wtedy grzejniki elektryczne (z firmowymi naklejkami "Kisielice"), ale zdarza się, że na skutek spięcia wyskakują korki i na chwilę tracimy prąd. Myślę jednak, że już od dziś to się zmieni: rozruszaliśmy kominek a żywy ogień to najwspanialsze Ľródło ciepła. No i można jeszcze kiełbaski sobie upiec, albo chlebek, albo ziemniaczki...

Sobota, szesnasta, przyszedł Chmura, w uszach muzyka, Bułgar zrobił sobie przerwę. Pijemy herbatę, chłopaki palą w kominku, oglądamy ostatni "Magazyn Sztuki". Romek przysiadł się do mnie, rozmawiamy o powstawaniu klubu-galerii "Kisielice".

Pomysł zrodził się na początku zeszłorocznych wakacji podczas wspólnych posiedzeń w różnych poznańskich klubach odbywanych przez grupę młodych ludzi, znających się ze studiów i nie tylko. Znajoma pani Marysia wyszukuje w z Urzędzie Miasta ciekawsze propozycje lokalowe. Drogą przetargu piwnica przy ulicy Taczaka 20 staje się własnością Łukasza. Jak mi powiedział Łukasz: "bez pani Marysi to byśmy zginęli". Załatwienie wszelkich formalności związanych z zezwoleniem na budowę to jej zasługa. Główny inwestor całego przedsięwzięcia to właśnie Łukasz, on jest oficjalnym właścicielem "Kisielic", ale wszyscy czują się za nie odpowiedzialni, to ich wspólne dzieło. W sprawach ekonomiczno-praktycznych radą i pomocą służyli Benek Ejgierd i Maciej Stach, właściciele Starego Kina. Głównym architektem został Jacek Prząda... i tak w lipcu zaczął się kapitalny remont: między innymi wyburzono jedną ścianę, poprowadzono nowe instalacje. Pierwszy majster to Murek - razem z Wiktorem tworzą budowlany duet. Światła to robota Chmury, kable za murem ukrył oczywiście Murek. Poza tym udzielali się wszyscy Kisieliczanie. Przykrą przygodą, jaka ich spotkała w czasie tworzenia miejsca, było zalanie całej powierzchni wodą, zaraz po założeniu instalacji. Czyżby w Polsce nic się nie zmieniło? Odkąd pamiętam, ekipy remontowe nie potrafią zrobić raz a dobrze. Szkoda.

Pomysł na aranżację i wystrój wnętrza to wypadkowa myśli wszystkich Kisieliczan, natomiast projekty rozrysowała Marianna Sztyma, zeszłoroczna absolwentka poznańskiej ASP. Pomysłów było mnóstwo: od prostych (np.: podświetlana podłoga) do szalonych (zrobienie dwóch pomieszczeń, jedno z przeszklonym widokiem na drugie, w którym toczy się nieustający remont). Podłogi nie oświetlili, "widoku" też nie ma, ale są "Kisielice". Skąd nazwa? To nazwa miejscowości na Mazurach, z której pochodzi Kozak, zaakceptowana przez wszystkich jako nazwa klubu.

Od początku chcieli, aby było to coś więcej niż tylko knajpa, stąd pomysł na galerię i kino, działające od początku istnienia "Kisielic". W galerii mogliśmy zobaczyć dwie wystawy malarstwa, aktualnie wiszą fotografie Artura Żurawskiego, studenta łódzkiej "filmówki". Wernisażowi towarzyszył pokaz filmu, który sam zrealizował...

Pierwsze ekspozycje trwały długo, około miesiąca. Teraz, ponieważ miejsce się rozkręca, wystawy będziemy mogli oglądać częściej. I dobrze. Trzy lub nawet dwa tygodnie wystarczą na zapoznanie się z pracami. Nie jest łatwo wystawiać dzieła w tak silnie "działającej" przestrzeni, w której na ścianach namalowane są gotowe obrazy. Jednak nie od dziś sztuka potrafi wiązać się z miejscem, w którym jest pokazywana. Artyści są w stanie wpisać się w przestrzeń, którą się im proponuje. Ściany w "Kisielicach" do tego prowokują. Najważniejsze, żeby oglądać jak najwięcej...

Kino to druga działalność artystyczna, której Kisieliczanie się podjęli. Co czwartek możemy oglądać pokazy kina niezależnego. Były już filmy Psychic TV, Kennetha Angera, Andy'ego Warhola, The Residents, przegląd video-artu... Sukcesem komercyjnym okazał się pokaz filmów Andy Warhola. Natomiast w niedzielę o piętnastej "Kawa do kina, kino do kawy" czyli filmy fabularne (np. "Żyć własnym życiem" Godarda, "Franciszek kuglarz boży" Rosseliniego, "Widmo wolności" Bunuela czy "Człowiek, który spadł na ziemię" Roega). Projekcje odbywają się w "sali oliwkowej', obraz z wideoprojektora rzucany jest na biały ekran zawieszony na ścianie. Ustawiamy krzesła, przesuwamy kanapy i mamy mini kino. To nic, że ekran jest mały, przyjemnie się ogląda siedząc na wygodnej kanapie. Można pić kawę, palić papierosy, nie to co w kinie. Miły jest też kontakt z ludĽmi, jakieś ciche porozumienie w doświadczaniu tego samego obrazu.

Sobota, siedemnasta. Romek pakuje obrazy, jego wystawa inicjowała otwarcie "Kisielic". Warto wspomnieć, że w dniu otwarcia siedzieli przy jednym stole Mikołaj Smoczyński i Jerzy Truszkowski, dwaj artyści nienawidzący się z powodu odmiennych poglądów na sztukę, którą sami tworzą.

Trochę zmarzłam, więc przeniosłam się do sali z kominkiem, na którym właśnie siedzę, gdyż ma świetny półokrągły parapet. Można sobie na nim przysiąść. Kominek, dzięki Bułgarowi, tak się dzisiaj rozbuchał, że aż sobie plecki przypiekłam i musiałam się przenieść na krzesło. Tak więc siedzę teraz w pierwszej sali, do której skręca się z korytarza w prawo. Po lewej stronie od wejścia zaczyna się wyginać bar. Na barze firmowa tablica Budwaisera informuje o cenach, albo raczej nie informuje, gdyż napisy kredą zostały zamazane. Poza tym na barze kolumna, na niej drzewko szczęścia. Na ścianie plakat zapowiadający kolejną projekcję z cyklu "Kawa do kina, kino do kawy" (Rosselini "Franciszek kuglarz boży").

Ta sala ma inną kolorystykę, nieco inna jest też jej funkcja. Tu dominuje ciemny róż, fiolet, na ścianach wzory inspirowane pracami dadaistów i konstruktywistów namalowane przez Patryka. Pomarańczowe kule wypadają z pomarańczowej rury, różowe kropki, paski, cyfry. Sufit jest ciemnoniebieski, listwy do wieszania obrazów bordowe. Na nich obrazy oświetlone halogenami podobnie jak w sali obok, również kinkiety i luksfery z wentylatorami zaskakująco wyglądające z zewnątrz. Poniżej dwie wnęki czekają na dwa akwaria, tym razem z neonkami. Metalowy srebrny wieszak na ubrania spełnia swoją funkcję. Dzisiaj Kozak ustawił za nim reflektor, tak iż jago kształt tworzy interesujący cień - mamy wielkiego pająka na suficie. W tym pomieszczeniu mieszczą się cztery wysokie stoły (przy jednym z nich teraz siedzę): trzy prostokątne, jeden okrągły. Stoły są drewniane, w kolorze bordowym, na ich blatach znaki nawiązujące do wzorów na ścianach. Przy stołach krzesła z wysokimi oparciami. Tom Waits śpiewa, jesteśmy tu sami prawie cały dzień, jeden, dwóch gości w ciągu tych paru godzin. Uwielbiam ten klimat, cudownie jak w domu.

Jednak zdecydowanie wolę pomieszczenie w głębi - jest przytulniejsze, bardziej intymne i domowe. Wracam więc na kanapę. Jedyne co mi tu przeszkadza to rura biegnąca nad półkolistym przejściem dzielącym klub na dwie części. Jest pomalowana oliwkową zielenią, ale jakby zabrakło dalszej decyzji (a może farby?) i jej koniec pozostał nie zamalowany, żółty. No i przede wszystkim brakuje w tej sali kominka.

Godzina dwudziesta. Stoję za barem, robię sobie kawę. To przykra niespodzianka. Mało miejsca do pracy. Nie mam gdzie postawić kubka, żeby zalać kawę. Jakoś sobie radzę, jest przecież blat baru. Nadal jest pusto. Chmura poszedł, Kozak też. Na straży zostaje Michał, odpowiedzialny za zaopatrzenie i drewno. Mówi "jest luz" z takim wyrazem twarzy, jakby mu się życie waliło na głowę. Wypijam kawę i wychodzę. Przyjdę jutro na film.

Łukasz Knasiecki; główny inwestor "Kisielic", czyli szef knajpy. Dyplomowany kulturoznawca, fan The Residents, posiada samochód, więc pracuje również jako kierowca. Robi filmy video, projektuje plakaty do kolejnych pokazów filmowych, całkiem interesujące. Przesympatyczny, mądry, przystojny, myślący i działający. Nie lubi sprzątać. Jak mi powiedział, nie chodzi mu o zarabianie pieniędzy na "Kisielicach", byleby wystarczyło na czynsz, alkohol i wynagrodzenie Kisieliczan. To on robi wszystkie pokazy filmowe.

Tamara Sztyma; dziewczyna Łukasza, równie przesympatyczna jak on. Skończyła historię sztuki, pomocna dłoń, udziela się jako kierowca, stoi za barem.

Roman Soroko; w tym roku czeka go praca magisterska z kulturoznawstwa. Odpowiedzialny z Kozakiem i Łukaszem za pokazy w "Arsenale" z cyklu Salamandrina San-Fran-Trzcińsko. Projekt, do niego należy słowo wstępne przed projekcjami w "Arsenale" i w "Kisielicach". Tutaj również otwiera wernisaże i pokrótce przedstawia artystów i ich twórczość. Maluje obrazy, utalentowany aktor (główna rola w filmie Artura Żuławskiego "Przejazdem"). Miły, z wielkim nosem, dowcipnie złośliwy, charakteryzuje go tubalny śmiech i gest "Ave Satan" We wtroki i środy, razem z Kozakiem tworzą najlepszy barowy duet.

Kozak, czyli Krzysztof Kozakiewicz; siła napędowa "Kisielic", czasem jakby miał w tyłku motorek. Twórczy bez granic złośliwiec. Podobnie jak Romka czeka go w tym roku praca magisterska, z tym że z historii sztuki. Mocny, konkretny ktoś. Na stałe zatrudniony w "Arsenale" w dziale realizacji. Jego trzyletnie doświadczenie z "Arsenału" sprawdza się przy montowaniu wystaw w "Kisielicach". Wraz z Romkiem w najlepszym duecie barowym we wtorki i środy wieczorem, poza tym w soboty i niedziele popołudniu.

Michał, w tym roku pisze pracę magisterską z kulturoznawstwa. Trochę nerwowy i wszystko przeżywający, ale lubi się śmiać.

Magda Gruchociak, dziewczyna Michała. Pomocna dłoń przy tworzeniu "Kisielic", czasem stoi za barem. Skończyła kulturoznawstwo. Słodka. Fanka francuskiej nowej fali.

Zaworek czyli Piotr Zaworski, student czwartego roku kulturoznawstwa. Przystojniacha. Świeżo po powrocie z Australii bawi nas opowieściami o tym kraju. Do niego należą poniedziałkowe i czwartkowe przed- i popołudnia. Jak sam mi powiedział "będą poranki australijskie w poniedziałki". Przywiózł zdjęcia, muzykę, będzie trochę posmaku eukaliptusów i więcej słońca. Rzadko się śmieje.

Marianna Sztyma (kuzynka Tamary), dyplom z grafiki na poznańskiej ASP. Autorka projektów wnętrz do "Kisielic". Wielokrotnie nagradzana za swoje prace, śmieszna i ironiczna. Patryk Mogilnicki, uczuciowo związany z Marianną, student IV roku ASP. Twórca malowideł w bordowej sali. Wesołek i kinoman.

Murek; pierwszy majster-klepka z "Kisielic", z dużym poczuciem humoru, ale cwaniak mu z oczu patrzy. W czerwcu będzie tatą. I tak go lubię.

Wiktor, "interesująca twarz", obok Murka drugi majster, ciężko go rozszyfrować! Chmura, wąsaty podrywacz, częsty bywalec klubu. Dzięki niemu w "Kisielicach" jest światło. Dobrze się z nim pije. Ponoć człowiek legenda.

Danek, drukował plakaty. Można go spotkać w 'Kisielicach" w weekendy. Fan Metaliki i muzyki lat 80-tych.

Solfi; pedant - z mycia i sprzątania uczynił sztukę. Maciej Stach, 1 "Starego Kina", sportowiec.

Benek Eigierd, druga połowa "Starego Kina", wspomagał radą i duchem.

Jacek Prząda, architekt, fan Zappy, ściemniacz, ale miły.

Kowal; przyjaciel. Silny chłopak, był komandosem. Przyszedł z młotem i wyburzył ścianę.

 


- tekst przepisała Tamara, co się zgodziła za Chmurę,
- lekka cenzura miała miejsce