The Trip: Martynika, wyspa gorąca

Zimno, leży śnieg i ponoć karnawał. Czas przestać się oszukiwać i chodzić na pseudokarnawałowe imprezy do zatłoczonych knajp. Czas poznać karnawał tam, gdzie się narodził i jego tradycja jest wciąż aktualna. Polećmy na wyspy karaibskie, najlepiej na Martynikę - bo impreza ta wbrew pozorom nie jest taka droga.

PODRÓŻ

Martynika leży daleko, za siedmioma górami, morzami i jeszcze oceanem. Dopóki nie zbudują pod Atlantykiem kanału takiego jak pod La Manche (a pewnie jeszcze przez parę lat tego nie zrobią) pozostaje nam wybrać się tam drogą wodną bądź powietrzną, która pozostaje jedyną sensowną po rozważeniu skutków choroby morskiej.

Wyspa położona jest daleko, więc samolot spali dużo benzyny za którą trzeba będzie zapłacić. Jako, że Martynika jest wyspą francuską - najtaniej lecieć z Paryża, gdzie ceny zbite są do minimum bo to właściwie loty krajowe. W biurze LOT-u kupujemy, najlepiej w ostatniej chwili bilet linii AirFrance bądź Nouvelle Frontiers (tańsze!) i przy odrobinie szczęścia za sumę (sic!) 1200PLN mamy karnecik, który przemieści nas w obie strony. Pozostaje problem dojazdu do Paryża, ale z tym poradzicie sobie bez wątpienia.

W samolocie wielkim jak kino obejrzymy najnowszy hit filmowy w wersji francuskojęzycznej i wpadniemy w kilka dziur powietrznych - wszystko potrwa kilkanaście godzin i będzie nerwowo wyczerpujące. Dla osłody zobaczymy ciąg malowniczych karaibskich wysepek i będziemy mogli zdjąć sweter bo nawet na kilku tysiącach metrów odczuwa się ocieplenie. I tak, lekko oszołomieni ośmiogodzinną różnicą czasu i temperaturą wyjdziemy przed tropikalne lotnisko i poczujemy się bardzo dziwnie.

PRAKTYCZNIE

Wyspa jest wysoce ucywilizowana, taka tropikalna Francja, rzec można. Płacimy francuskimi frankami, kartami kredytowymi, lekarze są z Europy więc nie ma się czego bać. Autostrady są w dużo lepszym stanie niż polskie, Murzyni jeżdżą jednak po nich dużo bardziej frywolnie, zdarza się, że mijając znajomego kierowcy zatrzymują się obok siebie na pogawędkę blokując na kilka minut ruch, co nikogo nie denerwuje. Na lotnisku można bardzo drogo wypożyczyć auto, lepiej więc poruszać się rozklekotanymi autobusami bez drzwi za 10-30FF bądź popularnym tu autostopem.

Spać można bez problemów w plenerze, jeśli jednak boisz się czarowników voo-doo polecam plażowe pola namiotowe, prywatne kwatery czy droższe domki kampingowe. Dla ubogich inaczej jest ośrodek słynnego Club-Med, gdzie wysportowani młodzieńcy zapewnią wam całodobowy program (swoją drogą warto się tam wybrać i popatrzeć na to kuriozum).

Jeść będziemy oczywiście owoce tropikalne, które albo zerwiemy
z pobliskiej plantacji albo kupimy niedrogo (po targowaniu się)
na pobliskim straganie. W sklepach można dostać niemal wszystkie obecne we Francji towary, choć w cenach nieco podwyższonych. Jest dobre, miejscowe piwo i pyszny, tani rum (10 FF za 0,7l). Żyć, nie umierać!

WYSPA NA DZIEŃ

Za dnia na Martynice jest gorąco i to bardzo. Należy się poruszać poza krytycznym okresem pomiędzy godzinami 10 a 14, kiedy odpoczy-wamy w cieniu palmy. W pozostałych godzinach kąpiemy się w gorącym Atlantyku bądź Morzu Karaibskim (z drugiej strony wyspy), skaczemy na fale, nurkujemy wśród raf i kolorowych stworzeń, a jeśli mamy sponsora - jeździmy na skuterach, nartach wodnych i spadochronach przyczepionych do motorówki.

Tak dowartościowując się cieleśnie patrzymy, nie ukrywając tego, na śliczne białe lub czarne dziewczyny, tudzież opalonych, smagłych chłopców. Polecam podjęcie konwersacji, która choć obnaży zapewne intelektualny nieład naszego obiektu zainteresowania, w wielu przypadkach ma szansę rozpocząć miłą, letnią znajomość...

Kiedy już obudzimy się popołudniem w czyichś ciepłych ramionach, możemy zjeść ananasa i udać się na spacer w poszukiwaniu mniej zaludnionych miejsc.

Martynika posiada wiele pięknych, ukrytych plaż, na które można dostać się spacerując kilkadziesiąt minut dzikim, wyrośniętym, tropikalnym lasem pełnym pająków i jaszczurek. Podróż okaże się tego warta, gdy ujrzymy niedużą pustą plażę, ukrytą wśród szpiczastych górskich szczytów i strzelistych palm. Po zapoznaniu się z odrobiną miejscowego zioła uczucie bytowania w raju staje się faktem.

WYSPA NA NOC

Powoli robi się ciemno, chłodniej i przyjemniej. Noc możemy spędzić pijąc doskonały i taniutki miejscowy rum połączony z gęstym syropem
z trzciny cukrowej. Na wielu plażach działają typowe Beach Cluby,
z tańcami przy muzyce niekoniecznie karaibskiej - króluje europejskie disco, co paradoksalnie do tego pozbawionego zadumy intelektualnej świata doskonale pasuje. Dziewczyny i chłopcy wiją się w tańcu, zaciemnione plaże zapełniają się przy odwróconym o 90 stopni księżycu ciałami...

Na dłuższą metę tego typu sytuacja staje się męcząca, co kieruje nas w stronę oddalonych nieco świateł wielkiego miasta. A miasto jest jedno - nazywa się Fort de France i oferuje wiele nocnych uciech skierowanych głównie do białego turysty. Mamy nocne kluby go-go, dzielnicę rozkoszy, nadmorskie knajpki i typowo europejskie disco - bary zapełnione przez białych mieszkańców wyspy i europejskich przyjezdnych. Ceny wysoce europejskie nie zachęcają do dłuższego pobytu, choć warto popatrzeć jak się bawi bogata, europejska młodzież i trochę się dowartościować.

KARNAWAŁ

Czas na sedno - czyli karnawał, który tempa nabiera w swym ostatnim tygodniu, wolnym zresztą na wyspie od pracy. Przez kilka dni głównymi ulicami Fort-de-France defilują setki fantazyjnie przebranych grup, będących zadziwiającą mieszanką parad amerykańskich, nieskoordynowanego tańca karaibskiego i naszych pochodów pierwszomajowych. Grają bębny, przewalają się tłumy ludzi i jest wesoło.

Będąc odpowiednio przebranym (najlepiej za płeć przeciwną), warto przyłączyć się do jednej ze specjalnych grup, które krążą wokół miasta wybijając na bębnach rytm kroków i przyspieszając co jakiś czas do oszołamiającego biegu. Dopiero tam zbliżymy się do idei karnawału, zapomnienia w transowym biegu przy rytmicznych dźwiękach tam-tamów. Wszystko nabiera bardzo fizycznego, pierwotnego i seksualnego wymiaru, zacierają się konwencje i tabu, półnagie kilkunastoletnie dziewczynki tańczą wyzywająco, cała ulica pulsuje ciałem. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie naprawdę zrozumieć znaną
z europejskich lektur ideę karnawału, wydarzenia przełomu, chwili zatracenia wszelkich wartości i kulturowych uwarunkowań, niezbędnego do normalnego funkcjonowania społeczeństwa w kolejnym roku.

Po tak wyczerpujących dniach i nielekkich nocach wpadamy w dziwny, otępiający stan rozanielenia. Na zakończenie karnawału bierzemy udział w organizowanych w poszczególnych dzielnicach tzw. biegach pidżamowych, organizowanych z powodu jakiejś-tam-tradycji. Surrealistycznie wygląda kilkusetosobowa, wielorasowa grupa ubranych w pidżamy i koszule nocne ludzi, pędząca przy wschodzie słońca w rytmie bębnów ulicami miasta. Nieskrępowana zabawa ludzi w różnym wieku obnaża smutek naszej zachodnioeuropejskiej egzystencji.

WYSPA GORĄCA

Mijają tygodnie, miesiące. Codziennie wstajesz rano, jest nieustannie gorąco, kąpiesz się, palisz, pijesz, biegasz. Czas mija powoli, wszystkie przywiezione książki przeczytane, zaczynasz rozumieć wszechobecne lenistwo tych ludzi, których życie upływa na przeżywaniu tysięcy jednakowych dni. Gdy zdajesz sobie sprawę, że w Polsce nastała wiosna i zazielenia się Cytadela, zaczynasz tęsknić za normalnością. Martynika, jako wyspa oferująca tysiąca niesamowitych doznań cielesnych zaczyna nużyć brakiem tak podstawowych uczuć jak nostalgia, smutek i przygnębienie. Marzysz o deszczowym spacerze Świętym Marcinem i nocy spędzonej przy pijackich, szemranych intelektualnie konwersacjach. I wracasz do domu.

txt+foto: jeżyk