Miejsca: Bazar na Bema - dwa teksty.


Bazar.

Rozległy teren pomiędzy Mulitkinem i stadionem Warty okupują stragany wildeckiego bazaru. Królestwo półświatka, dookoła nerwowa atmosfera, pośpiech. Szybkie, ukradkiem rzucane spojrzenia, tupet na twarzach sprzedających. Miejsce zdecydowanie nie należy do sympatycznych, ma jednak pewien złowrogi urok, któremu można ulec. Zaprasza do zanurzenia się w królestwo kiczu i tandety, świat na opak. Tu można na chwilę zapomnieć o racjonalnej rzeczywistości dnia codziennego, wkroczyć na obszar peryferyjny, marginalny i przez moment dać omamić się kokieteryjnym gadżetom.

Wśród towarów królują tekstylia. Ze ścian baraków spływają potężne garsonki, żakiety, spódnice w modnych jasnych kolorach. Kontrapunkt dla ich zwiewności stanowią toporne polary, dresy oraz sportowe trykoty Reebooka i Adidasa. Dalej bluzki, sweterki, rybaczki, staniczki, koronkowe majteczki i inne różności. W tym sezonie rządzą pastele, szczególnie różowości, którymi mienią się streczowe nogawki spodni (wyraˇny powrót lat 80-tych). Większość ciuchów to mniej lub bardziej udane podróby markowej odzieży. Blichtr i tandeta naśladujące to, czym nie są czyli najprawdziwszy kicz. Zasoby straganów niczym krzywe zwierciadło pokazują, co nosi ulica. Fascynująca plejada najaktualniejszych krojów w zdeformowanej wersji. Obok ciuchów, na osobnej przestrzeni rozłożona jest reszta towarów: sprzęt AGD, elektronika, wiertarki, wędki, ręczniki, kołdry, perfumy, dywany... wszystko podstępnej jakości. Nabyć można też (na raty nawet!) szykowną kanapę lub jakiś inny mebel.

Co najważniejsze jednak, kupić można pirackie płyty za 15 zł sztuka! Dla niektórych w tym momencie kończą się żarty. Znika lekki dystans i przymrużenie oka, dłonie zdecydowanym gestem ujmują gruby plik ofoliowanych okładek i rozpoczyna się przeszukiwanie pod czujnym okiem ormiańskiego sprzedawcy. Co najważniejsze, niektórzy mają swoje specjalizacje, można spotkać stragan jazzowy, rockowy czy awangardowy. Tytuły wyzwalają czasem prawdziwy dreszcz emocji. Obok jazzowej plejady gwiazd jak Davis czy Coltrane można czasem trafić na The Residents, Can i inne niekomercyjne grupy, których płyt nie można zdobyć w jakimkolwiek poznańskim sklepie muzycznym. Doskonała okazja, żeby niewielkim kosztem uzupełnić dyskografie Pink Floyd czy Led Zeppelin, nabyć najnowszego Lou Reeda czy też zaskoczyć samego siebie nieoczekiwanym zakupem. Po chwili zaangażowania, znowu można dać się ponieść wesołej fali. Przed oczami najczęściej schodzące składanki, gry komputerowe. W razie policyjnego nalotu na stoiska jedna za drugą opadają brezentowe płachty lub ręczniki.

W powietrzu pachnie smażoną kiełbasą i frytkami. No chyba już dosyć. Szkoda czasu, pora opanować perwersyjne myśli i wrócić do miasta, na normalną ulicę.

txt+foto:ramka


O równouprawnieniu na Bema.

Nie wiem, czyj to pomysł, aby pisać o bazarach, i na pierwszy raz o najgorszym. Bo co? Bo największy? Nieważne. Jestem uprzedzona "do Bema", bo kiedy wreszcie miałam wolną niedzielę, mój chłopak wyciągnął mnie z łóżka przed 10 i ciągnął między te budy, żeby zobaczyć, co tam ciekawego. Gdyby był dresiarzem pewnie podreptałabym za nim potulnie i pomogła wybrać dres z nowej kolekcji adidka czy najka, ale on nie jest dresiarzem, a ja nie kupiłabym tam nic dla siebie, bo denerwują mnie te chamskie podróby ubrań i perfum. Sprzęt AGD i inne gadżety do kuchni kupujemy jak każde młode, szanujące się, inteligenckie małżeństwo w IKEI, więc po co na Bema (bo taniej - przyp. red.) A kupować płyty?! To dla mnie najnudniejsze zakupy. Czuję się, jakbym kupowała kota w worku. O muzyce i grach komputerowych mam raczej blade pojęcie. A na Bema?! Ponoć wybór większy niż w EMPIK-u. Sława bazaru jest tak wielka, że nawet mój brat z prowincji przesyła mi listę gier komputerowych, które mam mu na rzeczonym nabyć. A zadanie to arcytrudne. Z pewnością nie wyglądam na osobę, która wie, co to Quake, Half-life czy Lego Creator, ale żeby potraktować mnie z taką nieufnością? Najpierw uzyskałam wskazówki, w które rejony się kierować, aby znaleˇć software'owych dealerów. Ale... jeden podobny do drugiego, a którego nie spytam - nic nie wie. Co robić?! Chwytam za telefon i dzwonię do tego, co mi udzielał wskazówek i pytam: "Gdzie do cholery mam kupić te płyty, bo czuje się już jak w czeskim filmie!" On mi tłumaczy - ja zaczepiam tych Ormian - a oni już zupełnie nic, jakby nabrali wody w usta. Widzę, ze inni, najczęściej w okularach i sweterkach umieją się z nimi dogadać; szepczą coś między sobą a z twarzy można wyczytać: transakcja udana. Zrezygnowana wlokę się do stoisk muzycznych. Sprzedawcy tutaj się tak nie kryją i co najważniejsze obsługują kobiety. Kupuje na pocieszenie bratu Fatboyslima. Jak się okazuje - bez jednego utworu...

PS. Słyszałam jednak, że można felerny towar z powodzeniem reklamować... Ale to chyba dla ludzi o silnych nerwach.

mari